„Nie było głupszej rzeczy, którą w życiu robiłem, niż pedałowanie do białej ściany”. Tymi słowami mój przyjaciel skutecznie zniechęcił mnie do trenażera rowerowego parę lat temu. Zostawiając w wyobraźni obraz zajęcia rodem z Alcatraz, gdzie niesubordynowanym więźniom, w ramach dodatkowej kary, zadawano obowiązkowe kręcenie korbką określoną liczbę razy. Korbka usytuowana była w kącie, widoku na Bay Area i San Francisco oczywiście nie było.
Po kilku latach stwierdziłem, że przecież 'there must be an app for that’. I rzeczywiście, zamiast białej ściany mamy dziś spory wybór. I o nim słów kilka poniżej.
Ale najpierw – dlaczego w ogóle trenażer rowerowy? Wtajemniczonym w zagadnienie zalet przedstawiać nie trzeba. Dla pozostałych napiszę krótko: ponieważ poza sezonem trudno utrzymać formę na rowerze (lub ją poprawić). Z uwagi na częsty brak możliwości przeprowadzenia bezpiecznego treningu w terenie. Podjazd z 1000 m przewyższeniem? Droga górska w styczniu będzie oblodzona. a zmrok zapada już o 15 godzinie. To sprawia, że wyjście na trening zamiast być przyjemnością będzie kolejnym życiowym ciężarem. A tego w amatorskim sporcie nie chcemy. Dorzućmy do tego deszcz lub mróz. Plus fakt, że do jazdy w złych warunkach w terenie trzeba mieć po prostu inny sprzęt niż do jazdy latem. A to przecież dodatkowa inwestycja. Zdecydowanie droższa niż trenażer.
Jaskinia wytopu
Szef platformy Airbnb zapytany o to, co najbardziej lubi w swoim domu odpowiedział: domową siłownię. Pewnie nie każdy z nas może sobie pozwolić na taki luksus w mieszkaniu. Uwierzcie lub nie, trenażer sprawi, że to pomieszczenie, w którym stanie, będzie jednym z Waszych ulubionych. Choć współmałżonki lub partnera życiowego – już niekoniecznie;) Powód? Wyjście na rower nigdy nie było tak proste jak teraz – do sąsiedniego pokoju.
Jego ustawienie, konfiguracja ma duże znaczenie. Po pierwsze dopływ powietrza – chyba nie trzeba uzasadniać dlaczego? Godzina na trenażerze to może być 1000 kcal spalonych, będzie więc ciepło nawet przy otwartym oknie – przyda się dodatkowo wentylator. Niektóre trenażery mają go zintegrowanego – na zjazdach poczujemy większy powiew wiatr. Oczywiście mata pod trenażerem zabezpieczy podłogę przed kroplami potu – a będzie tych kropel przy solidnych treningach sporo. Stąd nazwa pomieszczenia, w żargonie kolarskim, 'jaskinia wytopu’. Co w takiej jaskini jeszcze powinno się znaleźć? Cokolwiek doda nam energii podczas treningu – światło, muzyka… a może krajobrazy? Mnie właśnie one przyciągają najbardziej. Zobaczcie sami galerię na koniec tego wpisu.
Na coffee ride do sąsiedniego pokoju
Powróćmy do aplikacji, które mają sprawić, że 'pedałowanie do ściany’ zamieni się w 'najfajniejsze pomieszczenie w mieszkaniu’. Przy okazji – bardziej ogólnie o rowerowych aplikacjach pisaliśmy już na naszym blogu. W czym wybieramy? Grupowe coffee ride’y, plany treningowe realizowane indywidualnie, trasy – wyzwania na kilka dni lub tygodni. Do tego zawody na różnych dystansach z innymi uczestnikami, jazdy towarzyskie – ze znajomymi. Czy przejazd najbardziej widokowymi trasami rowerowymi na świecie. Możliwości będzie wiele. Jak to w praktyce działa? Stawiamy przed trenażerem tablet lub podłączamy smart tv lub projektor. Od tej chwili zapominamy o białej ścianie i przenosimy się do wirtualnej rzeczywistości. A czy apple vision pro zdałoby w tym zastosowaniu egzamin? Nie sądzę, w końcu jesteśmy w jaskini wytopu, a wycieraczek w goglach od apple’a, ani żadnych innych, nie przewidziano.
Trenażer plus aplikacje
A teraz kilka zdań o Zwift’cie. Świetnie sprawdzi się jako jedna z pierwszych aplikacji. Warto zacząć od podstawowego treningu. Podczas którego pojawią się na ekranie wskazówki na dobry początek – jak prawidłowo zachowywać się na trenażerze. Pozycja względem kierownicy, sposób obracania korbą, kontrola tętna i oddechu – to wszystko ma znaczenie, aby trening był bezpieczny i efektywny. Zwift umożliwia realizację planów treningowych rozpisanych na wiele tygodni. Poprawimy swoją kondycję, siłę, technikę jazdy. Zwift obsługujemy za pomocą dwóch aplikacji – jedna wyświetla nam wirtualną rzeczywistość na telewizorze/rzutniku/tablecie. Drugą (Zwift Companion) mamy pod ręką na smartfonie, który montujemy na kierownicy. Widzimy wtedy ile czasu zostało do końca interwał. Możemy sterować trenażerem przy ćwiczeniach siłowych, no i przede wszystkim widzimy na bieżąco ile watów podaje nasza noga 😉
Zwift jest bardzo angażującą aplikacją za sprawą towarzyszy, których poznajemy na drodze. Są to realni ludzie z różnych stron świata. Przy każdym zawodniku pojawia się informacja o jego wydajności w watach na godzinie. Czyli de facto uruchomionej 'liczbie koni mechanicznych pod maską’. Znalezienie godnego sparing partnera jest więc proste, a potem… no właśnie. Z zaplanowanego treningu który miał trwać tylko 30 min robi się ponad godzinna zabaw. Jeśli kolega z drugiego końca świata również się wkręci i nie odpuści ścigania.
Alpe d’Huez w piątek o dziewiątej
Zwift umożliwi także wspólne trenowanie – trzeba ustalić trasę, wygenerować link i podesłać znajomemu. Co dalej? O umówionej porze spotykamy się na wspólną jazdę. Drafting w Zwift’cie jest dopuszczalny i odczuwalny, a wspólne bicie rekordów na trenażerze to dodatkowa motywacja.
Zwift nie prezentuje świata rzeczywistego – trasy są częściowo wymyślone w fantastycznym uniwersum (tzw. Watopia), a częściowo inspirowane realnymi miejscami (Innsbruck, Londyn, Alpe du Zwift – inspirowane Alpe d’huez). Poza tym Zwift działa też dla biegaczy, których można spotkać na drodze obok rowerzystów.
Autorem tekstu jest Mikołaj Małaczyński, na co dzień założyciel i szef Legimi. Wpisując antymateriaczytazlegimi tutaj legimi.pl/kod dostaniesz serwis z książkami i audiobookami na 14 dni za darmo!
Przygotowania do wyścigu – jedziemy wspólnie o 22:10 na godzinną przejażdżkę
O ustalonej porze ruszamy na coffee ride. Mijając innego zawodnika możemy wysłać mu wsparcie – kciuka w górę, który zobaczy i usłyszy w słuchawkach ‘ride on’!
Wyścig trwa. Przy poszczególnych zawodnikach na liście widać aktualny poziom W/kg
Podjazd pod Alpe du Zwift – 9% nie wygląda źle. Po lewej stronie widzę mój rekord życiowy na tym odcinku. Tętno 155 – można jeszcze postarać się bardziej, są rezerwy. Zwłaszcza, że wyprzedza mnie kolega z Kanady!
Dopiero 6,4 km za nami, rozpoczyna się odcinek czasowy, dobry do porównania swojej formy z poprzednimi przejazdami
Szczyt zdobyty. Całość trwała 84 minuty, ale po drodze była przerwa na… uzupełnienie bidonów. Następnym razem pobijemy ten wynik!
Widoki, widoki…na trenażerze
Drugą aplikacją, którą szczerze polecam jest Rouvy. Wiele zasad działania będzie podobnych do Zwift’a, lecz zasadnicza różnica to fotorealistyczne trasy, nagrywane kamerami 360 stopni. Zyskujemy zatem oprócz profilu trasy, symulowanego obciążeniem trenażera, dodatkowo wrażenia wzrokowe. A jest to gwóźdź programu, uwierzcie lub nie. W końcu uciekliśmy od białej ściany po to, by mieć przed sobą ciekawą, zmieniającą się perspektywę. Dla mnie Rouvy to okazja by “palcem po mapie” przejechać największe podjazdy kolarskich zawodów. Czyli Passo di Stelvio, Passo dello Spluga, Alpe d’Huez, wjazd na Cap di Formentor. Po drodze zobaczymy przydrożne sklepiki, ludzi, samochody – wszystko co nas otaczało by w realnym świecie.
Klimat miejsca potrafi się udzielić. Zwłaszcza gdy za oknem ciemno, mokro, a my suniemy przez Tajwan, wybrzeże Południowej Afryki czy park sekwoi w Kaliforni. Zdarzyło mi się zatrzymać przy podjeździe na Tre Cime w Dolomitach i zapisać pinezkę na Google Maps z urokliwym jeziorkiem. Przy nim stoją kampery czy knajpkę z obłędnym widokiem z tarasu – może się tam kiedyś wybierzemy?
Rouvy słynie z wiernego odzwierciedlenia tras – również pod względem obciążenia. Marzy mi się podjechać Stelvio w realu i porównać czasy. Podobno wychodzą porównywalne, oczywiście przy neutralnym wietrze i warunkach. Sama aplikacja pozwala nam pokonywać segmenty z wirtualnym partnerem. Może być sterowany komputerowo, a może jechać z prędkością taką jak nasz historycznie najlepszy przejazd na danej trasie. Widać zatem jak na dłoni w którym miejscu mamy lepsze lub gorsze możliwości niż wcześniej.
Rdzeń, czyli trenażer
Model trenażera, który używam polecił mój przyjaciel, Piotr. Jest to Wahoo Kickr Core. Do niego producent poleca swoją własną aplikację – stanowiącą połączenie Zwifta i Rouvy. Efekt? Mamy realne profile tras, ale widoków nie będzie – świat otaczający jest generowany komputerowo, w mojej ocenie mniej atrakcyjny wizualnie. Za to realizm trenażera jest na najwyższym poziomie, zatem pracujemy przerzutkami więcej, niż we wcześniejszych aplikacjach. Wahoo RGT pozwala też przerzucić własną trasę na podstawie zarejestrowanego przejazdu w świecie rzeczywistym (GPX) i stworzyć symulację. W sam raz, jeśli chcemy przećwiczyć odcinek na zawody.
Aplikacji, rzecz jasna, jest więcej. Skupiłem się na tych trzech, ponieważ spędziłem w nich od kilku do kilkudziesięciu godzin w każdej. To pozwoliło mi lepiej je poznać, zrozumieć specyfikę. Zbliża się koniec sezonu outdoorowego. Wiem, że trenażer w połączeniu ze Zwiftem i Rouvy będzie ciekawą formą kontynuacji treningów.
Obraz to 1000 słów, dlatego poniżej zamieszczam galerię z Rouvy: