„A czy on jest na szytkach?” Gdy dawno temu jeździłem na uczelnię na stalowej szosie Peugeota, to pytanie słyszałem regularnie od starszych ludzi zaczepiających mnie na ulicy z powodu „wspaniałego roweru”. Niestety Peugeot nie był na szytkach, co powodowało zawsze rozczarowanie i utratę zainteresowania. Rzecz oddaje jednak niemal magiczne łączenie tego rodzaju ogumienia ze sportem. I nic dziwnego – przez wiele lat szytki były niewątpliwie jedynym sensownym wyborem do ścigania się. Jednak ostatnie kilkanaście lat to błyskawiczna ofensywna kół dętkowych i bezdętkowych również do szosy, gdzie takie pomysły jeszcze niedawno nie mieściły się w głowie. Wiele osób wybiera je ze względu na wygodę, a i na najwyższym poziomie nie brakuje drużyn, które rezygnują z szytek na rzecz bezdętek. Spróbuję więc omówić temat możliwie obiektywnie, choć oczywiście nie zabraknie narzekań byłego mechanika.
Konkretne korzyści
Rower na szytkach prowadzi się najlepiej. Choć brzmi to jak mantra leśnych dziadków, to muszę się z nią zgodzić. Z czego to wynika? Z niemal okrągłego przekroju zestawu opona + zaszyta w niej dętka. Brak tu nacisku wystających krawędzi obręczy, który przy innych rozwiązaniach skutkuje mniej lub bardziej wypłaszczonym bokiem. Dodajmy jeszcze do tego mocne sklejenie z obręczą. Szytki zapewniają dzięki temu bardzo przewidywalne prowadzenie w zakrętach.
Brak wspomnianych rantów pozwala na tworzenie lżejszych obręczy (albo sztywniejszych o tej samej wadze), co przekłada się też na ich odporność. To szczególnie ważne przy karbonowych kołach, które są bardziej podatne na uszkodzenia właśnie na rancie. Szytka ma też tę miłą właściwość, że nieźle radzi sobie jeszcze jakiś czas po niewielkim przebiciu, a w ostateczności da się na niej jechać i bez powietrza (choć to raczej ekstremalne doznanie). Jednak w przypadku zawodowej rywalizacji może to przechylić szalę zwycięstwa.
Szytki są także jedyną opcją, która pozwala na bezpieczne pompowanie do ekstremalnych ciśnień rzędu 11-12 Atmosfer. Na szosie już praktycznie nikt tego nie robi (teraz króluje niskie ciśnienie i komfort), ale już na torze ma to więcej sensu.
Szytki są upierdliwe
Mało który mechanik lubi się nimi zajmować. Dlaczego? Oto tradycyjna procedura wymiany szytki:
- Należy zerwać starą szytkę i usunąć resztki kleju z obręczy, a przy tym jej nie uszkodzić.
- Potem naciągamy nową szytkę na sucho (a nie jest to takie proste, bo z założenia opasuje ona obręcz bardzo ciasno) i zostawiamy na kilkanaście godzin, aby się ułożyła.
- Zdejmujemy szytkę, smarujemy ją oraz obręcz warstwą kleju i zostawiamy na kilkanaście godzin do wyschnięcia.
- Nakładamy drugą warstwę kleju, powtórnie naciągamy szytkę, ale tym razem całość się klei, więc naciągnąć jest jeszcze trudniej. Przy okazji brudzimy całe koło, siebie i okolicę.
- Teraz, zanim klej zwiąże, trzeba ułożyć szytkę równo, odpowiednio ją naciągając, odklejając i przekładając krzywe fragmenty. Naprzemiennie sprawdzamy efekt w centrownicy, spuszczamy powietrze, aby naciągnąć i znowu pompujemy.
- Jeśli nam się uda, znowu czekamy, aż klej wyschnie, w międzyczasie czyścimy koło i gotowe!
Są oczywiście różne szkoły. Niektórzy np. robią wszystko na jednej warstwie kleju bez układania na sucho), ale nawet wtedy jest to pracochłonne. Do tego tanie szytki często są zwyczajnie krzywe, co dodatkowo frustruje. Istnieje prosta alternatywa w postaci specjalnej dwustronnej taśmy, zastępującej klej, jednak jakość tego rozwiązania jest dyskusyjna – wielu kolarzy skarży się, że odczuwa ruch opony względem obręczy. Doszły mnie jednak słuchy, że niektóre taśmy z wyższej półki w ostatnich latach znacząco się pod tym względem poprawiły. Może ktoś z Was miał doświadczenie?
Czy warto stawiać na szytki?
Rozważania o utracie mocy i aerodynamice pozwoliłem sobie darować, wspomnę tylko, że nowoczesne i dobrze dobrane do obręczy opony bezdętkowe mają pod tym względem porównywalne osiągi z szytkami.
Kilkadziesiąt lat temu kolarze zawsze mieli przy sobie szytki w czasie wyścigu lub treningu. W razie przebicia zakładało się nową na szybko bez kleju i jakoś dojeżdżało. Dziś można wstrzyknąć uszczelniacz, a zawodowcy mogą liczyć na wóz serwisowy z kołami – szybkie i proste rozwiązanie. To także tłumaczy, czemu szytki nadal mają rację bytu – na pewnym poziomie celebra z wymianą nie jest takim dużym problemem. W amatorskich zawodach wszystko zależy od konkretnego przypadku. Jeśli odczuwasz różnicę w prowadzeniu, szytki będą dobrym wyborem do kół startowych. Natomiast na treningi praktycznie będzie mieć coś na zwykłych oponach lub bezdętkach. Ze względu na benefity wagowe to także naturalny wybór do jazdy w górach.
Do przełaju i MTB (znów, poza bardzo wysokim poziomem) szytki nie mają absolutnie sensu. Duże ryzyko przebić oznacza mnóstwo roboty z wymianami i koszty. Do tego przegrywają z bezdętkami w możliwościach jazdy na niskim ciśnieniu. Nie warto.
Szytki mają przed sobą przyszłość
Choć ze względów praktycznych niektóre drużyny przerzucają się na bezdętki (brak konieczności podziału na koła treningowe i startowe), a przewaga szytek nad nimi maleje, to sądzę, że jeszcze długo w świecie rowerowym będzie wystarczająco sensownych zastosowań. I dobrze – zróżnicowane rozwiązania sprawiają, że rowerowy świat jest ciekawszy. W naszych rowerach ich właściwie nie montujemy – nie zgrywa się to z filozofią prostej budowy i serwisu.
Oczywiście nie brak też fanatycznych wyznawców. Wiele razy słyszałem, że przygotowanie szytek to „ceremonia”, „magia” lub „sztuka”. Powiem tylko, że nic nie leczy z takiego podejścia, jak solidne odciski na kciukach.
Autor głównego zdjęcia: Mahmut